Wyspa pełna kłów pazurów i magii!
Nie jesteś zalogowany na forum.
Byłam ubrana dość... luźno, biorąc pod uwagę wszystkie moje suknie wieczorowe. Luźna koszula, spodnie, nawet nie przepasałam się paskiem. Włosy, układały mi się w nieuczesane fale, dziś nic z nimi nie robiłam, prócz zaczesania w luźny kok, który i tak rozpuściłam. Byłam cala jakaś zamyślona, zasmucona, choć jeszcze nic smutnego się nie wydarzyło. A miało dopiero teraz się wydarzyć...
- Colton... - westchnęłam, a gdy zobaczyłam go w progu mojej kajuty, to mimo smutku w oczach, zrobiło mi się jakoś cieplej na sercu gdy go zobaczyłam. - Proszę, wejdź... Mam gorącą herbatę, skusisz się? - zapytałam cicho, zamykając za mężczyzną drzwi, kiedy wszedł.
Offline
- Witaj, droga Janet. Ależ z miłą chęcią się poczęstuje herbatą - odparłem, uspokajając się na jej widok. Cały niepokój jakoś się ulotnił, gdy tylko się do mnie uśmiechnęła. - Wyglądasz na dosyć wypoczętą ale chyba wciąż przeżywasz wczoraj - szepnęłam, zerkając na nią, gdy siadałem na kanapie. Uśmiechnąłem się do niej miękko. - Chcesz o tym porozmawiać, oczyścić się jakoś z tych myśli?
Nic dwa razy się nie zdarza
i nie zdarzy. Z tej przyczyny
zrodziliśmy się bez wprawy
i pomrzemy bez rutyny.
Offline
Nalałam nam do prostych, białych filiżanek herbaty, a następnie z lekko zaciśniętymi ustami usiadłam na kanapie, podsuwając sobie nogi wyżej i przyciągając je do siebie westchnęłam cicho. Bezpieczna pozycja, pozycja obronna.
- Tak, ja... nie do końca przeżywałam wydarzenia z wczoraj - przyznałam się szczerze. - Raczej... Ten sztorm pobudził we mnie stare wspomnienia, a to wszystko co mówiłeś... - westchnęłam cicho. - Tak, chyba muszę ci coś powiedzieć... Jestem ci to winna - podsumowałam.
Offline
Pokiwałem spokojnie głową, powazjiejac nieco. Bo sama Janet wydawała się być bardzo poważna. Przyjąłem filiżankę herbaty, którą podała mi Janet i skupiłem na niej wzrok.
- Oczywiście, rozumiem... Takie wydarzenia powodują że wiele myśli wpada nam do głowy, myśli o które byśmy się sami nigdy nie podejrzewali. Ja... Wiem że dużo mówiłem, choć do końca nie pamiętam już sam co... Mam nadzieję, że niczym cię wtedy nie uraziłem - szepnąłem, upijając łyka ciepłego napoju.
Nic dwa razy się nie zdarza
i nie zdarzy. Z tej przyczyny
zrodziliśmy się bez wprawy
i pomrzemy bez rutyny.
Offline
- Nie, nie, wręcz przeciwnie, wszystko co mi powiedziałeś było tak cudowne - uśmiechnęłam się znów z bólem, spuszczając wzrok na filiżankę. - Chodzi właśnie o to... Że to było aż zbyt piękne. Ty jesteś aż zbyt piękny, kochany - przyznałam, przez chwilę po prostu trawiąc i smakując w ustach te słowa.
- Mój były mąż... Jestem pewna, że mnie kiedyś kochał. Może na początku znajomości - zaczęłam. - Jednak nawet po ślubie nie patrzył na mnie z taką czułością jak ty, nie dotykał mnie w ten sposób. To straszne, ale... Mimo wszystko kochałam go. Kochałam go całą sobą. I nawet wtedy kiedy chciał stworzyć ze mną rodzinę... - zacisnęłam palce na filiżance. - Nie byłam na to gotowa, ale on tak nalegał... Zgodziłam się, a wtedy staraliśmy się bez przerwy. Chciałam by był szczęśliwy, wiedziałam że dziecko by go uszczęśliwiło... - westchnęłam cicho. - Jednak... Gdy tylko zaciążyłam, po kilku miesiącach poroniłam. Za drugim razem też... - zacisnęłam usta. - Jego pragnienie dzieci, niespełnione... Obwiniał mnie o to. O to że jestem bez użyteczna. Jeszcze wiele razy brał mnie, próbował znów zapłodnić, jak bydło - pokręciłam głową. - Aż w końcu odszedł. Do młodszej ode mnie, sądził że da mu dzieci. Szczęście którego ja nie umiałam - westchnęłam słabo. - Nie umiesz sobie wyobrazić w jakim byłam stanie. Zawsze miałam słabość do alkoholu, podobno moi rodzice byli alkoholikami. Tak wpadłam w ten nałóg... - skrzywiłam się. - To były mroczne czasy... Ale udało mi się z nich wyjść, tylko dzięki Kelly oraz Vincentowi. Dali mi dom w Austrii, mogłam tam na nowo zacząć życie, pracę, próbowałam wrócić do normalności... Ale nie do związków... - przybrałam obojętny wyraz twarzy. Starałam się powstrzymać już od emocji, wiedziałam jak niewiele brakuje bym znów zaczęła płakać.
- A mówię ci do dla tego... Bo prawda jest taka, że muszę wrócić. Do Australii. Do Kelly i do tego domu który tam zbudowałam... - zakończyłam stanowczo.
Offline
Zmarszczyłem brwi,gdy zaczęła mówić o tym, że jestem "zbyt piękny" nawet chciałem się wtrącić ale w końcu tego nie zrobiłem, postanowiłem jej spokojnie wysłuchać, ponieważ widziałem w niej jakiegoś rodzaju ból i to, że było jej bardzo ciężko mówić. Przerwanie Janet było by z mojej strony wielką nieuprzejmością.
Skrzywilem się lekko, dy zaczęła mówić o swoim byłym meżu. Cóż nie byłem jego fanem i nie wiedziałem do czego chce przez to zmierzać. Uh,Colton! Skup się na słowach Janet a nie ciągle rozmyslasz.
Kiedy zaczęła mówić o alkoholizmie skrzywilismy się razem, dokładnie w tym samym momencie. Zagryzlam wargę, spuszczając wzrok na swoją filiżankę. Miałem wrażenie, że przewiercanie jej teraz wzrokiem nie pomoże a być może tylko pogorszy jej stan po tak ciężkich wyznaniach. Ciężkich wyznaniach.
Znów podniosłem wzrok na Janet. "Ale nie do związków." Obojętność na jej twarzy wydawała się być nienaturalna po tym wszystkim co przed chwilą mi wyznała.
Jednak czy mogłem się spodziewać, że puentą tej opowieści z życia Janet będzie "wracam do Australii"? Nigdy bym do tego sam nie doszedł. To było dla mnie od początku tak oczywiste że zejdziemy z tego statku razem, że odprowadze ją do jej mieszkania, albo że najpierw sam pokaże jej gdzie mieszkam. Że...
Zadrżały mi dłonie, a po mojej twarzy przeszedł grymas bólu. Moje serce pękło kolejny raz. Dlaczego...
Z trudem przełknąłem gulę w gardle, zerkając na Janet, która spoglądała z napięciem na mnie, wyczekując mojej odpowiedzi. Ale czy moja blada twarz, drżące dłonie i smutne oczy nie było wystarczającą odpowiedzią? Niebo właśnie spadło mi na głowę. Ah, znów byłem na ziemi. Uderzyłem z w nią z takim impetem,że chyba połamałem obie nogi. Czułem się tak, jakby ktoś właśnie wycisnął ze mnie całe powietrze. Cóż mogłem teraz zrobić? Bez mojego powietrza? Bez nieba? Bez lotu? Z potłuczonym sercem...
W takich chwilach ma się ochotę zapaść pod ziemię, zakopać głęboko i umierać powoli.
- Nie znajdziesz na nowy ląd... - wydusilem jedynie z siebie resztkami sił. Z trudem odstawiłem filiżankę, bo już trochę herbaty rozlałem na swoje dłonie i spodnie, przez drżenie rąk. Gdyby sztorm był poważniejszy... Umarłbym zakochany i szczęśliwy. A teraz? - Ni-nigdy... Nigdy nawet n-nie miałaś z-zamiaru zejść... - dodałem, w końcu łapiąc głęboki oddech, bo płuca zaczęły mnie piec.
Ah, czy to nie jest magiczne. To oczywiście czarna magia, bo zabija, ale... Słowo. Słowa są magia mogąca wznieść cię do góry albo zakopać piachu. Zabić i ożywić...
Nic dwa razy się nie zdarza
i nie zdarzy. Z tej przyczyny
zrodziliśmy się bez wprawy
i pomrzemy bez rutyny.
Offline
- Nie mam nawet dokumentów, które by mi na to pozwalały... - przyznałam cicho. Bardzo słabo. Reakcja Coltona mówiła mi wszystko, był zdruzgotany. Ja go do tego doprowadziłam. Ja...
- Byłam samolubna. Chciałam znów poczuć, że mnie ktoś kocha, kocha tak bardzo jak ty - westchnęłam słabo. - Miałam... Się wycofać już po kilku wspólnych dniach, a jednak to... Się zagłębiało i... - pokręciłam głową. - Przepraszam... Tak strasznie cię przepraszam... Od początku nie chciałam cię zwodzić, ale... - skuliłam się nadal trzymając filiżankę.
Offline
Teraz szok zmieniał się w fale rozpaczy, która poczułem niemal w całym ciele. Nie chciałem tego słuchać. Przecież... Janet była idealna. Czy to był koszmar? Miałem jakieś zwidy? Może uderzyłem się w głowę podczas sztormu...?
Mimowolnie sięgnąłem do swojego przedramienia i tak jak robiły to dzieci tak i ja zrobiłem — kilkukrotnie uszczypnąłem się, spoglądając przez cały czas na Janet, obserwując ja bacznie, czy oby na pewno jej obraz jest wystarczająco realny, wyraźny, czy wszystko jest na swoim miejscu... I na moje nieszczęście było.
Miała rację. Była okropnie samolubna, samolubna tak, jak większość kobiet. Zawłaszczyć sobie czyjeś uczucie dla własnej rozkoszy? I pwoedzoec o tym po spędzonej wspólnie nocy? Gdy już nie tylko umysł był zakochany i zbliżony ale i ciało.
Wziąłem głęboki oddech i poczułem zawroty w głowie. Nagle statek znów bujał się mocno, a żołądek mi się ściskał. Czułem się okropnie.
- Ale to zrobiłaś, Janet - szepnąłem, zaciskając mocno usta i powoli podnosząc się z miejsca. - Zwodziłaś mnie... I ukrywałaś swoje zamiary - mówiłem z niedowierzaniem, bo sam nie mogłem uwierzyć w to co mówię. To wydawało się być nierealne. - Gdy ja swoje zamiary wykładałem na tacy... Gdy ci się zwierzałem... Gdy wiedziałaś o wszystkim co do ciebie czuję i co mysle... - W końcu stanąłem prosto, robiąc kilka kroków w tył i opierając się nieco o szafkę. Uśmiechnąłem się do niej jednak blado. Co mogłem innego zrobić? Kochałem tą kobietę, naprawdę kochałem, ale nic poza tym uczuciem nie zostało. Cała sympatią roztrzaskała się. Jej postać stała się zamglona i nieznajoma. Już nie wiedziałem do końca kim jest. Kogo poznałem? Prawdziwą Janet, a może jakaś inną wersję Janet? W ilu kwestiach zataiła fakty... Ah, te kobiety, takie zmysłowe, takie piękne, a jednak ich delikatność rozbijała góry. - Mam mętlik w głowie moja draga... Nie wiem, czy mam siły słuchać twoich wyjaśnień teraz - powedziałem, odwracając od niej wzrok. Ona nie jest twoja, Colton, nie była, nie jest, a przede wszystkim nigdy twoja nie będzie.
Nic dwa razy się nie zdarza
i nie zdarzy. Z tej przyczyny
zrodziliśmy się bez wprawy
i pomrzemy bez rutyny.
Offline
Z chwili na chwilę czułam się coraz gorzej i gorzej... Patrząc jak Colton odsuwa się, uśmiecha się słabo i mimo wszystkich tych paskudztw jakie mu w tej chwili wyrządzałam...
- Wolałabym byś na mnie krzyczał... - szepnęłam szczerze, unosząc na niego w końcu wzrok. - Nienawidził, brzydził się... Niż mówił do mnie spokojnym tonem takie spokojne rzeczy... - przyznałam szczerze, kręcąc głową, naprawdę zażenowana... sobą. Nawet nie wiedziałam co teraz czuję, byłam taka wyprana z emocji, jakby płacz, żal, wściekłość na siebie, a teraz jeszcze widok Coltona... Oh.
- Nie mam innych wyjaśnień niż to, że... jestem złą osobą, Colton. Nie zasłużyłam na to co od ciebie dostałam...
Offline
Tym razem bardzo mocno zasnąłem żaby, czując aż ból w szczęce. Gdybym krzyżak, być może i mi było by łatwiej. Nienawidzić jej. Nienawiść jest taka prosta. Ktoś robi coś złego i bum, możesz go od razu znienawidzić, życzysz mu źle, nie obchodzi cię co się z nim dzieje, unikasz go z wielką przyjemnością a gdy jednak wasze drogi się znów krzyżują to masz najwyżej ochotę rzucić mu mordercze spojrzenie i kilka nieprzyjemnych słów, a w mniej dystyngowanych kręgach napluć w twarz i pokazać mało kulturalne gęsty.
Ja jednak nie potrafiłem znienawidzić. Miłość mnie blokowała, a więc krzyk nie wchodził w grę ani przez chwilę. Nie wyruszę z siebie niczego więcej niż szeptu, lub czegoś o ton głośniej.
- Sam dysponuje tym, co od siebie daję - zauważyłem, w końcu rozluźniając nieco szczęki,ale cała reszta ciała była napięta jak struna. - Mam ochotę znaleźć tysiące wyjaśnień dlaczego się zachowała tak, a nie inaczej, zacząć cię usprawiedliwiać... - wymamrotałam, zerkając na nią przelotnie co i raz. To dopiero było żałosne. Jak zwykle chciałem ratować coś, to nie istniało. Ile razy będę jeszcze przez to przechodzić? Ile razy będzie się zachowywał tak żałośnie? - Ale po prostu nie rozumiem... Tak prosta prawda... I ostatnia noc... I wsyztskie rozmowy... - Zmarszczyłem mocno brwi, wbijając wzrok w podłogę. - To po prostu podłe. A ty... Ty nie jesteś przecież podła... I ja nie rozumiem. - Westchnalem, znów czując kolejną falę rozpaczy.
Nic dwa razy się nie zdarza
i nie zdarzy. Z tej przyczyny
zrodziliśmy się bez wprawy
i pomrzemy bez rutyny.
Offline
- Colton, zrozum że jestem! - tym razem to ja podniosłam głos, wstając z kanapy. Znów na skraju zapłakania się na dobre, a drżenia głosu. - Jestem podła, bywam egosityczna, a przede wszystkim jestem popsuta! Wychowana w bidulu, myślę tylko o własnym przetrwaniu w najlepszych warunkach. Nie ufam ludziom, a przynajmniej... Nie ufałam tak szybko, dopóki nie poznałam ciebie... - pokręciłam głową. - Uwiodłam cię, nie biorąc za to odpowiedzialności. Byłam po prostu... Najgorszą wersją siebie. Ale sobą - pokręciłam głową. - Od początku mówiłam Ci byś nie przypisywał mi samych dobrych cech. To zgubne... Bo nie zawsze jestem dobra....idealna... - pokręciłam głową odchodząc od kanapy i podchodząc do okna. - Nie chciałbyś związać się z kimś takim jak ja... Za to każda chciałaby kogoś takiego jak ty... Jesteś dla mnie za dobry... Nigdy nie powinnam dopuścić do tego co się stało... Nikogo bym nie zraniła...
Offline
- Ale to zrobiłaś. I teraz tego nie wymażesz - pwoedzialem dosyć stanowczo ale znów zmieniłem, nie umiałem, nie potrafiłem teraz z nią rozmawiać. Cholera! Podła miłość, podłe uczucia, podłe to wszytsko. - Udawałaś że coś nas może łączyć, przespałaś się ze mną i dopiero szok, który wywołał storn przypomniał ci że jednak chcesz pwoedzoec mi prawdę... - Pokręciłem głową, kierując się powoli do drzwi, i nieprzerwanie mówiąc cicho i choć mój głos zaczął drżeć. - Nie mów mi że nie powinnaś była tego robić, chyba oboje wiemy że faktycznie nie powinnaś. Ale to zrobiłaś. Więc... - Położyłem dłoń na klamce. - Weź za to odpowiedzialność i daj mi chwilę to przemyśleć. Muszę... Się uspokoić. Oszukałaś mnie i muszę to przetrawić, Janet - szepnąłem miękko, otwierając drzwi.
Nic dwa razy się nie zdarza
i nie zdarzy. Z tej przyczyny
zrodziliśmy się bez wprawy
i pomrzemy bez rutyny.
Offline
- Do końca rejsu nie zostało wiele czasu... - przypomniało mi się, co mruknęłam pod nosem, jednak nie sądziłam by Colton to usłyszał. - Dobrze, ja... Ja po prostu naprawdę cię przepraszam - przyznałam drżącym głosem. - Przemyśl wszystko na spokojnie i... Chcę byś po prostu miał spokojne, dobre życie - skwitowałam, nie odwracając się do drzwi, choć całą wolą musiałam sie powstrzymać. - Do widzenia, romantyku... - dodałam, jakbym nie umiała ugryźć się w język.
Offline
Zatrzymałem się i odwróciłem do Janet.
- Nie wiem czy gdybyś chciała bym miał dobre życie, zachowalabys się w ten sposób - szepnąłem jedynie na odchodne, rzucając jej ostatnie spojrzenie i wyszedłem, zamykając za sobą drzwi.
Najgorsze było jednak to, że musiałem że sobą walczyć nawet kilkanaście razy po drodze do swojej kajuty by nie zawrócić i nie wpaść do jej kajuty. By nie powiedzieć jej, że nie ma to dla mnie znaczenia, że nie kalmala, tylko... Tylko... Nie wiem. Sam nie wiem. Kobiety nie chciały mnie w swoim życiu na długi, zawsze tak było, jakimś cudem byłem "idealnym kandydatem" ale żadna mnie nie chciała. Chyli gdzie jednak byli kłamstwo. Gdzieś we mnie.
Janet miała być wyjątkowa a wyglądało na to, że była taka sama jak wszyscy, że niczym się nie wyróżniała spośród innych. A przynajmniej tak starałem się sobie wmówić, gdy już leżałem w bezruchu na łóżku, szukając jakiś rozwiązań.
Nic dwa razy się nie zdarza
i nie zdarzy. Z tej przyczyny
zrodziliśmy się bez wprawy
i pomrzemy bez rutyny.
Offline
Cieszyłam się, że dziś nie figurowałam w grafiku występów. Nie chciałam śpiewać, nie chciałam zabawiać ludzi swoją osobą. Chciałabym zabawiać Coltona, zaśpiewać tylko dla niego... Wpadł za to Vincent.. Jemu w przeciwieństwie do mnie układało się co i raz lepiej. Cieszyłam się jego szczęściem, ostatecznie to on zasłużył na miłość, znacznie bardziej niż ja. Ale koniec końców... Przede wszystkim myślami wciąż do niego wracałam. Do romantyka, który już pewnie zbyt wiele razy słyszał odrzucenie od kobiety. Oh był naiwny. Był za dobry. Zbyt słodki. Na takich działałam jak lep, sama wiedziałam... Jednak w głębi serca wiedziałam wiedziałam że mimo tych cech... A właściwie właśnie za nie, tak bardzo go pokochałam. Robiłam dobrą minę do złej gry, zraniłam go z premedytacją, tylko po to by muskał swoją dłonią mój policzek i mówił mi jak pięknie wyglądam w świetle księżyca...
Źle to o mnie świadczyło, rzecz jasna... Okropnie źle. Dziwka? Oh nie, byłam dużo gorsza. Zraniłam niewinne serce romantyka. To powinno być karane...
/28 dzień – 32 lipca 1948 rok/ ZOSTALY 2/3 TYGODNIE DO KONCA REJSU
Następnego dnia unikałam go. Umyślnie niemal cały wolny czas przesiedziałam w garderobie albo u Vincenta w sklepie. Nie chciałam by mnie widział, by mnie szukał przypadkiem. Sama tez... Nie mogłam go widzieć.
Nie powiedziałam niczego Vincentowi, choć jeśli Aiden przyjaźnił się z Coltonem.. Eh każdy mógł mu powiedzieć. W końcu wieść się rozniesie - Janet Merrill, łamaczka serc.
Offline
/29 dzień — 1 sierpnia 1948 rok/
Chciałem ją znaleźć. Bo jednak nie chciałem myśleć. Chciałem ją widzieć. Bo nie chciałem się na nią gniewać. Chciałem z nią rozmawiać. Bo nie chciałem jej unikać.
Ale jej nie znalazłem. Za to znalazłem Vincenta i Aidena, którym zrobiłem kilka zdjęć, obiecując Vincentowi, że przekaże im kilka, gdy już wszystko wywołam. A między słowami dowiedziałem się, że Janet źle się czuje i dzis niemal cały dzień siedzi w garderobie. Cóż, uznałem do za dobry powód, by jednak nie rzucać się jak głupi, tylko pomyśleć. Skoro ona myślała, to i ja mogę. Nie bądź glupcem, Colton.
Dlatego dopiero kolejnego dnia wieczorem wyszedłem ze swojej kajuty (dziś to ja cały dzień unikałem możliwości spotkania jej). Wybrałem się do do baru, by zająć stołkik na tyłach i popatrzeć na Janet, posłuchać jej z ukrycia. Kocham ją i nie umiem tego odpuścić. Choć ona odpuściła sobie mnie już na początku... Odpuściła wszystko i się bawiła spragniona doznań. Ale... Była jak najbardziej prawdziwa, nie mogła kłamać w naszych rozmowach, czułem to.
Siedziałem tak w tym barze, i siedziałem. Janet zeszła że sceny i sobie poszła. Zniknęła. A ja nadal tam siedziałem, mając ją przed oczami, słysząc szum jej głosu. Dziś nie miałem odwagi by do niej podejść. Co było głupstwem. Bo zostały mi dwa tygodnia na to, by przekonać ją, że nie jest złą osoba i że zawsze możemy znaleźć jakieś wyjście. Razem. Dwa tygodnie... Raptem dwa tygodnie wystarczyły by zakochać się w niej bezpamiętnie, jedną chwilą by rozbić wszystko, a teraz kolejne dwa tygodnie, by znów to jakoś poskładać. Podobno nie ma rzeczy niemożliwych, prawda?
Nic dwa razy się nie zdarza
i nie zdarzy. Z tej przyczyny
zrodziliśmy się bez wprawy
i pomrzemy bez rutyny.
Offline
Myślał, że go nie widzę... Pewnie bym go nie zauważyła, jednak nim tylko reflektory rozbłysły, ja odruchowo go szukałam
Potrzebowałam go na tej sali, potrzebowałam go przy sobie... Oh co za idiotyczne uczucie. Miłość... Miałam jej więcej nie czuć. Nie dam mu rodziny, nie dam mu tak szczerej miłości jak on mi, mimo iż powiedziałam mu wszystko, o moim byłym mężu, o tym jak mnie traktował... On nic sobie z tego nie zrobił. Liczyło się dla niego tu, tetaz, ja, oraz my w przyszłości. Tyle, że nie było żadnej przyszłości.
Vini się w końcu zorientował, a ja nie mogłam przed nim wiecznie ukrywać co najlepszego jego ciotka zrobiła. Proponował swoją pomoc, jak zawsze, to był dobry chłopak... Wybral sobie ciężki żywot, nie miałam zamiaru obciążać go jeszcze swoimi problemami. Dlatego... Musiałam po prostu wytrzymać do końca rejsu.
A potem tylko resztę życia...
Offline
/31 dzień - 3 sierpnia 1948 rok/
Trzy dni się zbierać do rozmowy z kobietą, do której czuję się tak wiele. Oh,czułem się tak żałośnie, gdy czekając pod drzwiami jej kajuty w końcu ją zobaczyłem. Nie jakoś ukradkiem, nie na sali, nie mijając z daleka. Stała naprzeciwko mnie, a dokładnie to zwolniła w pół kroku, gdy tylko mnie dostrzegła.
- Proszę o spacer... Wiem, że jest już późno, i że pewnie jesteś zmęczona po występach na głównej scenie a potem w barze... Ale proszę cię o to i o rozmowę - pwoedzialem dosyć cicho i spokojnie, kiwając sobie samemu głową.
Nic dwa razy się nie zdarza
i nie zdarzy. Z tej przyczyny
zrodziliśmy się bez wprawy
i pomrzemy bez rutyny.
Offline
Dziś byłam ubrana wyjątkowo skormnie jak na siebie, oraz całkiem wygodnie. Byłam zmęczona tym rejsem, milionem uczuć, swoich win... Miałam dość, a mój styl zdawał się to okazywać. Cóż...
- Oh Coltonie... Oczywiście, przejdę się z tobą i... Porozmawiam - przytaknęłam, podchodząc bliżej. Odkąd go tylko dostrzegałam, bałam się tego. Co mam jeszcze więcej powiedzieć? Kocham cię, nie umiem przestać, ale to nie ma znaczenia bo rozdzieli nas ocean czy tego chcę czy nie? Coltonie, błagam cię, ten jeden raz bądź realistą...
- A więc... Chodźmy - powiedziałam, stając przy nim, jednak nie sięgając po jego ramię jak to robiłam zazwyczaj. Teraz z znałam swoje miejsce...
Offline
Pokiwałem lekko głową i gdy jednak nie złapała mojego ramię ja uznałem że nie będę tego proponować. Naprawdę czułem się jak kretyn, nie wiedziałem jak się zachować, nie umiałem odtrącać miłości, nie radziłem sobie z uczuciami. Tym bardziej jeśli osoba do której tyle czułem stała tak blisko mnie.
Schowałem ręce za siebie i splatalem palce dłoni, powoli ruszając do przodu i zerkając badawczo na Janet, która ruszyła krok w krok że mną. Przez chwilę milczeliśmy. To był mało przyjemny moment, chwila pełna napięcia i jakiegoś niesmaku. Zupełnie się rozbiła od tych chwil ciszy, które mieliśmy jeszcze kilka dni temu.
- Zawsze walczę o to, co czuje - odezwałem się w końcu, mówiąc prosto i na temat, nie miałem sił, by zaczynać od słodkich wstępów. Chciałem by uwierzyła w nas, a nie zaczęła się wypierać i przerywać mi. - A nadal czuję miłość do ciebie... Nie chcę, by nas rozdzielali cokolwiek...
Nic dwa razy się nie zdarza
i nie zdarzy. Z tej przyczyny
zrodziliśmy się bez wprawy
i pomrzemy bez rutyny.
Offline