Wyspa pełna kłów pazurów i magii!
Nie jesteś zalogowany na forum.
Westchnęłam cicho i skupiłam wzrok na swoich dłoniach, nie wiedział co mówić dalej. Musiałam to wszystko przełknąć w milczeniu. Mówił dość... Dość znaczące rzeczy. Których nie mówi się od tak komukolwiek. Miałam wrażenie że nie powinien kierować tych słów do mnie, ado kogoś innego. Może ćwiczył reakcje na mnie? Może faktycznie to nie było dla mnie... Nie, Errico taki nie był, on by tak nie postąpił.
- Ch-chyba... Czas nam się skończył - szepnęłam zagubiona. - Powinniśmy już kończyć.
Problem z moim życiem polegał na tym, że było pomysłem kogoś innego.
Offline
Spojrzałem na zegar i pokiwałem ze zrozumieniem głową.
- Oczywiście. Twój czas jest cenny - zgodziłem się i wstałem pierwszy od stołu z leciutkim uśmiechem. - Napisz do mnie... Jakbyś chciała się jeszcze spotkać. A w ogóle napisz gdy będziesz bezpiecznie w domu! Nie chce się martwić, czy dotarłaś bezpiecznie... Um, będę wdzięczny - podsumowałem i zarzuciłem gitare na plecy. Uśmiechnąłem się jeszcze raz szeroko do dziewczyny i wskazałem głową drzwi.
Offline
- W porządku, skoro tak ci na tym zależy, dam znać, gdy dotrę - przytaknęłam, powoli wychodząc z lokalu. Rozeszliśmy się do siebie. Mruz był coraz mocniejszy, albo to przez ten wiatr.
W domu rozmyślałam... Niewiadomo nad czym.
To spotkanie było dziwne... Inne niż wszystkie minione. Miałam wrażenie, że ono coś zmieniło. W sensie... To spotkanie coś zmieniło. Tak jakby nagle coś przeskoczyło między nami, zmieniło się. Errico mówił w taki... Dziwny sposób. Znaczy... Uhh, chyba bardzo próbowałam wyprzeć z głowy, że mogę mu się podobać. Przecież ja już miałam cały plan na życie od rodziców. Oni by się załamali, zawiedli na mnie, a ja tak bardzo nie chciałam ich zawodzić. Z drugiej strony... Oh, przecież ja też bardzo polubiłam Errico! Przed czym się własnościwiewsbranialam?
Problem z moim życiem polegał na tym, że było pomysłem kogoś innego.
Offline
Wracałem tuż przed zmierzchem do swojego mieszkania. Trochę zasiedziałem się w tej kawiarni gdzie spotykaliśmy się z Gretą, a to było jednak kawałek od mojego “domu”. Nie lubiłem szczerze dzielnicy, w której mieszkałem. Kiedy byli jeszcze rodzice to zawsze łatwiej było mi jakość wracać przez te ciemne ulice, schowane między najwyższymi z budynków, kiedy wiedziałem, że ktoś tam na mnie czeka. Teraz czekała mnie jedynie samotność i chłód, choć… wspomnienie Grety, jej coraz jaśniejszego uśmiechu, zdecydowanie rozgrzewały serce.
Ktoś mnie potrącił, a ja cały zesztywniałem zaskoczony. Odskoczyłem obok, pośpiesznie przepraszając, a po osobie na którą wpadłem spodziewałem się dokładnie takiej samej reakcji. Jednak szybko zorientowałem się, że mam do czynienia z masywnym pół-czarodziejem, który nie zamierzał mnie za nic przepraszać. Spoglądał na mnie z góry, jakby czegoś ode mnie chciał, a ja nieco wystraszony mocniej ścisnąłem pasek do futerału gitary.
Szybko uznałem, że przeżyję bez przeprosin od tego pana i ruszyłem ponownie w stronę domu, jednak nie spostrzegłem dwójki innych pół-czarodziei. Zrobiło mi się trochę słabo, kiedy całą twójka patrzyła na mnie w taki groźny sposób, w dodatku wszyscy wyglądali jakby mogli mnie złamać na pół, jednak jaki mieli w tym cel? Ubrani byli podobnie jak ja, w podniszczone kurtki, buty w opłakanym stanie, twarze nieco w czymś umorusane.
- Chodzisz do bogatych dzielnic. Codziennie - zauważył, ten którego potrąciłem, jasnowłosy osiłek. Przełknąłem głośno ślinę, powoli rozumiejąc o co im chodzi. - Kogo tam okradasz?
- N-Nikogo! Gram w parkach, ja....
- Kłamie - oświadczył jeden z tych co stali przede mną, choć nie miałem zielonego pojęcia na jakiej zasadzie doszedł do takiego wniosku. Zacisnąłem usta i rozejrzałem się spanikowany po dość wąskiej uliczce między wysokimi budynkami. Miałem naprawdę poważne problemy.
- Nie wiem czego chcecie, ale ja nic nie mam… - zacząłem jeszcze raz, z wahaniem, mając nadzieję, że wszystko rozwiąże się w sposób pokojowy. Musiałem się jednak pogodzić z porażką, kiedy moi przyszli oprawcy z obu stron zaczeli się niebezpiecznie zbliżać.
- Podziel się łupem, a nie będzie bolało…
- Wiesz jak jest, ciężkie życie… - dodawali od siebie, jakby mieli mnie pocieszyć, że wcale nie mają zamiaru zrobić mi krzywdy. Mogłem im wierzyć, albo wykonać ruch. A że nie należałem do idiotów, postanowiłem wykonać ruch.
Użyłem magii kinetycznej, by odbić się z siłą od ziemi, a potem odbijając się jeszcze od ściany budynku, by następnie spaść za barykadą z dwójki niebezpiecznych osobników. Ruszyłem w te pędy przerażony wszystkim co mogło mnie spotkać w najbliższych chwilach, dlatego biegłem naprawdę szybko.
Niestety tamci goście zdecydowanie nie wiedzieli co to znaczy “nie” i gonili mnie dalej w najlepsze, jakby odczytali moją ucieczkę jako potwierdzenie dla swoich przypuszczeń. Okradanie w bogatych dzielnicach? Jaka istota by się w ogóle na to porwała, przecież większość mieszkań ma tam takie magiczne zabezpieczenia, że nie ma nawet takiej mowy. Jednak oni musieli mnie obserwować jakiś czas skoro wiedzieli, że często tam chodzę.
Pędem skręcałem w co i raz jakieś uliczki mając nadzieję, że ich zgubię. Z nieba zaczął powoli spadać śnieg, a mój przerażony oddech zamarzał już w gardle.
Dostrzegłem drabinkę przeciwpożarową na dach jednego z budynków. To była moja jedyna szansa, więc ponownie używając zaklęcia kinetycznego, odbiłem się od ziemi i złapałem szczebelków. Zacząłem wspinać się pośpiesznie. Niestety moi oprawcy widzieli mnie na drabince znakomicie i najpierw próbowali potrząsać nią z taką siłą, by mnie zrzucić. Twardo wspinałem się z gitarą dalej, coraz wyżej. Pół-czarodzieje za mną jednak zaczęli rzucać do siebie jakieś okrzyki i sami zaczęli się wspinać za mną.
Niedobrze niedobrze, to nie był jednak taki dobry pomysł.
Było już jednak za późno na wycofanie się, więc gdy tylko dobiłem na szczyt budynku, rozejrzałem się w panice, za jakimś rozwiązaniem, które wyciągnęło mnie z opresji. Dobiłem do drzwi, pewnie od wewnętrznej klatki schodowej na dach, jednak były zamknięte na klucz. Próbowałem szybko użyć zaklęcia otwierającego zamki, jednak kombinacje były zbyt pochłaniające, a największy ze zbirów właśnie wdrapywał się na dach. Rozglądałem się w panice dookoła, jednak nie miałem już opcji. Kolejny dach był już nieco wyżej i za daleko. Nawet z pomocą magii kinetycznej nie miałem najmniejszych szans doskoczyć tam.
Zacząłem się cofać, kiedy cała trójka pół-czarodziei wdrapała się na dach.
- No… Skoro już nie masz gdzie iść… - zaczął mniejszy, podchodząc do mnie zdyszany i łapiąc za futerał gitary. - Pokaż co tam masz.
- Nie! - krzyknąłem, wyrywając się i prawie potykając o własne nogi. - Nie gitara! Zostawcie ją!
- Nie wierzę ci, że masz tam coś takiego… - przyznał muskularny mężczyzna i także zaczął się zbliżać. Cholera!
Obróciłem się i zacząłem biec w stronę budynku, który był obok. Wysoko i za daleko, ale jeśli nie spróbuję… Nie dotknął się do gitary taty…
Mężczyźni krzyczeli coś za mną, jednak ja po prostu pędziłem w stronę krawędzi jak szalony i kiedy wyskoczyłem, nawet nie użyłem zaklęcia kinetycznego. Ale nie dlatego, że chciałem zginąć, skacząc z dachu kamienicy, a dlatego, że wiedziałem, że nic mi nie będzie.
Poczułem jak szybko, niemal tak szybko jak mój wyskok, coś unosi mnie w górę i stawia na krawędzi sąsiedniego bloku. Zaskoczony obejrzałem się za plecy, gdzie cała trójka pół-czarodziei, patrzyła na mnie, niemal równie oszołomiona co ja.
Pobiegłem dalej, by spróbować tego jeszcze raz i znów się udało! Przeskoczyłem na kolejny budynek, ale tak jakby… Lecąc. Zimowy wiatr niósł moje wątłe ciało przez noc, niemal bez wysiłku. Czułem się jakbym ważył tyle co jeden z tych płatków śniegu, zdany na łaskę lub niełaskę wiatrów, jednak… jakbym znalazł w nim przyjaciela w największej potrzebie.
Wiatr był łaskaw dostrzec mnie gdy go potrzebowałem. Moja magia.. Moją naturalną magią był wiatr…
Miałem w sobie magię natury, miałem w sobie magię inną niż całe miasto. Miałem w sobie magię…
Zeskoczyłem w końcu z dachu budynku, dzięki uprzejmości wiatru, delikatnie dotykając stopami ziemi. Uśmiechnąłem się, czując jakby przyjazny zefir smyra mnie po policzku i głaskał po włosach, mówiąc, że mam się nie bać.
I faktycznie nie bałem się. Nie byłem już we własnym domu sam. Miałem Jego. Miałem mój Wiatr.
Odebrałem sms'a od Grety, jednak nic nie powiedziałem o wypadku w drodze do domu. Nie chciałem jej martwić? Albo widziałem, że nie podzieli mojej ekscytacji związanej z moim nowym odkryciem. Teraz jeszcze bardziej ciągnęło mnie gdzieś z dala od miasta, do przestrzeni gdzie Wiatr jest wolny.
Odetchnąłem zdecydowany, że nie powiem o tym Grecie. Chyba że zapyta. Ale nieważne.
Musiałem się pouczyć na kurs, no i wyczekiwać wiadomości od dziewczyny kiedy znów wpadnie do parku... Tak, czekać na wiadomość. Od Grety. Mojej Grety? Nie, nie była moją... Najwyżej w moich snach... Rany musiałem odpocząć...
Offline
Zmarszczylam brwi, gdy padło pytanie.
- Co będę robić w przerwie świątecznej? - powtórzyłam, otwierając szerzej oczy, jakby pytał o coś oczywistego. Bo w sumie pytał, jakby nie wiedział, co ja mogę robić w wolnym czasie. - Raczej się uczyć, Errico, jak zwykle, gdy mam dużo wolnego. Zaplanuje porządnie grafik i będę się go ściśle trzymać by nie stracić żadnej minuty... - owoedzialam powoli, przyglądając się czarodziejów, który również wpatrywał się we mnie. Było w tym coś przyjemnego i chyba dlatego przestałam odwracać od niego wzrok w takich momentach.
Siedzieliśmy w średniej klasy restauracji i jedliśmy makaron na obiadokolację. Od ostatniego spotkania minął ponad tydzień.
Problem z moim życiem polegał na tym, że było pomysłem kogoś innego.
Offline
- Oh, uczyć się? Cały czas? - zmarszczyłem brwi, przecierając wargi serwetką, bo czarodziejka przyglądała się mi tak intensywnie, że aż się bałem, że mam coś na twarzy. - To przerwa świąteczna nie jest od... spędzenia czasu z bliskimi? Albo w ogóle do odpoczynku? No wiesz, sporty zimowe, wyjścia na miasto na jakieś jarmarki - wzruszyłem lekko ramionami.
Offline
- Errico, czy po ostatnim czasie, który ze mną spędziłeś, nie zdążyłeś zauważyć, że ja tak nie robię? - zapytlama z nutą urazy. - Wiem że nie mówię wiele o sobie ale... O tym jak spędzam "czas wolny" chyba już słyszałeś. Ja nie neguję twojego grania na gitarze, ty nie neguję mojej nauki - podsumowalam, kiwając lekko głową na własne słowa. - Poza tym... Moja siostra teraz jest ze swoim chłopakiem. Wciąż jesteśmy niezbyt... Pogodzone. Rodzice żyją w innym świecie. Więc ja... Ja jestem w swoim. I on - im - mi najbardziej odpowiada. - Wzruszyłam ramionami,czując jednak duży niepokój w całym ciele. Czemu tak gładko przychodziły mi te kłamstwa? Może przez to, że sama niemal w to wierzyłam... Jeszcze tylko moment a naprawdę będę wierzyła.
Problem z moim życiem polegał na tym, że było pomysłem kogoś innego.
Offline
- Oj, no dobrze dobrze - pokiwałem głową bardzo spokojnie. - Ale zastanawiałem się, bo skoro teraz pojawiłem się ja no i wiele razy mówiłaś, że trochę zmieniam w twoim życiu... Czy nie chciałabyś spróbować czegoś nowego w życiu. Masz mnie, będę ci w tym towarzyszył i takie tam - wzruszyłem ramionami z uśmiechem. - Skoro... z siostrą się kłócicie... - zagryzłem niepewnie wargę.
Offline
- Nie wiem, Errico... Mam wszystko poukładane. Ja nie mogę... Nie chcę burzyć tej równowagi. - Pokręciłam głową zniesmaczona. Nie przez jego słowa,ale przez swoje przejęzyczenie. Choć zapewne i tak będzie to wyglądać na to, że bardzo nie podoba mi się to co do mnie mówił. - Nie mam pojęcia,co niby miałabym robić. Jest zimno, mokro i nieprzyjemnie. Ciągle się chowamy gdzieś, gdzie jest ciepło. Co niby ty, zamierzasz robić? - zapytałam wprost. - Bo raczej nie zamierzasz teraz grać - rzuciłam mu oskarżycielskie spojrzenie. Jak dla mnie było to totalną głupotą. Wyziębi się tylko i tyle będzie miał ze swojego grania w święta.
Problem z moim życiem polegał na tym, że było pomysłem kogoś innego.
Offline
Skuliłem się nieco, niemalże zrugany przez czarodziejkę.
- Uh no wiesz, jest za zimno. Mam na razie pieniądze na przetrwanie... No i cały czas mnie dokarmiasz - uśmiechnąłem się nieśmiało. - Będę dalej się uczył na kursie i w sumie... Kiedyś chodziłem na bezpłatne lodowisko w centrum miasta... Nie wiem, czy nadal działa. Ale w sumie... Moglibyśmy się zawsze razem pouczyć - parsknąłem śmiechem, naprawdę coraz bardziej kuląc się w sobie.
Offline
- Oh, lodowisko... No nie wiem. Może - wymamrotałam zbita z tropu, przeszukując swoją pamięć w poszukiwaniu jakichkolwiek wspomnień z lodowiskiem, z jazdą na łyżwach ale nic nie znalazłam. Co oznaczało tylko jedno, nie miałam żadnego doświadczenia. - Chyba... Nigdy nie jeździłam - przyznałam się, bo... Ostatnimi czasy zdecydowanie łatwiej mi to szło przy Errico, i było to bardzo oczyszczające.
Problem z moim życiem polegał na tym, że było pomysłem kogoś innego.
Offline
- Ja całkiem sporo. Po szkole nie miałem żadnych zajęć poza lekcyjnych, nie było nas na to stać.... Więc zimą, całe dnie spędzałem na lodowisku - przyznałem rozbawiony. - Mogę ci pokazać to i owo, jak uznasz, że musisz odpocząć chwilę od nauki - dodałem miękko, podkreślając, że jej nauka będzie dla mnie najważniejsza, no bo to jasne. - A jeśli będziesz chciała się pouczyć w miejscu innym niż swój pokój, a moje towarzystwo nie przeszkadza ci aż tak bardzo, to zbiory biblioteki publicznej są bardzo rozbudowane - uśmiechnąłem się szeroko.
Offline
- Doskonale wiem jakie są biblioteki publiczne. I w ostatnim czasie naprawdę nie odcinam się od ciebie więc... Nie naciskaj na mnie tak mocno. To dla mnie i tak nowe i dosyć... Trudne. - Westchnęłam ciężko. Dopiero zaczynałam rozumieć jak działa "bycie w relacji". A ponadto... Byłam w bardzo miłej relacji z ciekawym czarodziejem. Czy miałam farta? A może jednak istnieje coś takiego jak przeznaczenie i to było zapisane w gwiazdach?
Oh! Co za bezsens, o czym ja rozmyślam...
Problem z moim życiem polegał na tym, że było pomysłem kogoś innego.
Offline
Uśmiechnąłem się pokrzepiająco, kiwając głową ze zrozumieniem. Zagryzłem nieznacznie też wargę, na myśl o tym, że naprawdę myśli o nas i nawet jeśli nie myślała "o nas" w kontekście związku, to... to i tak.
- Jasna sprawa - pokiwałem głową i upiłem łyka pysznego, rozgrzewającego napoju korzennego. - Greta, naprawdę... zrobisz jak uważasz. Ja jestem na wyciągnięcie ręki. Jeden telefon i jestem gdzie tylko zapragniesz - zaśmiałem się cicho, jedząc makaron do końca.
Offline
- Nie chce, byś był na każe moje zawołanie, podczas gdy ja... Niezbyt mogę być na jakiekolwiek zawołanie. Jednostronność jest... Bolesna. - Skrzywilam się znacząco. - Ciężko mi zrezygnować ze swojego grafiku, ale staram się w nim doszukiwać luk, które z przyjemnością spędzam wtedy w twoim towarzystwie - zapewnilam, kowalach mu lekko głową. Sama nie byłam już w stanie dokończyć swojej porcji, ale cieszyłam się, że Errico wygrał się i najadł. - Ferie zimowe zaczynają się w przyszłym tygodniu więc... Dopiero będę układać swój plan. Może teraz... Ty wyznaczysz nieco mój grafik? - zapytałam niepewnie. - No wiesz... Powesz kiedy i jak, a ja ułoże dopiero wtedy resztę dnia - dodałam dla wyjaśnienia, uznając, że brzmi to głupio.
Problem z moim życiem polegał na tym, że było pomysłem kogoś innego.
Offline
Uśmiechałem się bardzo szeroko, naprawdę zaszczycony tą propozycją. Pokiwałem głową i szybko przełknąłem jedzenie.
- Mam mniej zajęć niż ty - zauważyłem i sięgnąłem po serwetkę, a z kurtki w której jak już wcześniej zauważyła Greta, było wiele kieszeni, wyciągnąłem długopis. Narysowałem wpierw tabelkę przedstawiającą tydzień.
- Hmm... Rozpisze ci swoje zajęcia okej? Hm? - uznałem i ze skupieniem zapisywałem godziny.
Offline
- Jasne - szepnęłam jedynie, skupiając się na tym, co pisał Errico i już od razu układając w głowie swoje zajęcia. Organizacja czasu była dla mnie ważną częścią. Dawała mi spokój ze strony rodziców, a ja sama dzięki temu czułam się trochę mniej samotna. Jeśli miałam plan, to myślałam o planie, a inne rzeczy odchodziły na bok. Choć ostatnio moje plany zaczęły się przedostać i zmieniać przez Errico, albo być może dzięki Errico.
Problem z moim życiem polegał na tym, że było pomysłem kogoś innego.
Offline
Podsunąłem jej serwetkę z moim planem tygodnia.
- W niedzielę chciałem zagrać na scenie w jednej klubokawiarni... Jedna z niewielu gdzie podają alkohol - przyznałem się, bo nie było sensu by się akurat tym nie pochwalić. - Sąsiad tam pracuje i mnie zapisał na otwarty mikrofon bym coś zagrał... Chyba się zgodzę - przyznałem. - Raczej nie dasz rady przyjść... Pewnie twoi rodzice by się nie zgodzili byś chodziła po ciemku po mieście...
Offline
Skrzylam się, bo miał rację. Niedziela była trudnym dniem, raczej spędziłam każdą na nauce w domu. Byłam wtedy najmocniej obserwowana, bo wtedy rodzice, albo przynajmniej jedno z nich, było cały dzień w domu, by przyglądać się mojej pracy. Raczej nie było opcji bym mogła wymyślić cokolwiek, w tak zimnym okresie ciężko było by im wmówić że poszłam się przewietrzyć nieco dłużej, albo uczyłam się na powietrzu...
- Bardzo bym chciała, ale nie będę mogła. Opowiedz mi o wszystkim dokładnie, będzie mi niezwykle miło - podsumowalam, znów wracając wzrokiem do jego planu.
Problem z moim życiem polegał na tym, że było pomysłem kogoś innego.
Offline
- Nie ma sprawy - pokiwałem głową z uśmiechem. - Może poproszę kogoś by wszystko nagrał. Albo w poniedziałek spotkamy się i ci zagram to co zagrałem w niedzielę - zaproponowałem z szerokim uśmiechem jeszcze bardziej podekscytowany. - Jeszcze nie wiem co zagrać... Ale coś wymyślę! Póki co, muszę się skupić na najbliższych kursach.
Offline