Wyspa pełna kłów pazurów i magii!
Nie jesteś zalogowany na forum.
- Nie, nie nusisz spędzać tu całego dnia - mruknelam z lekka rozbawiona. - Jutro jest niedziela, więc żadne z nas nie musi nigdzie iść - przypomniałam mu, uśmiechając się do niego z rozbawieniem. - Znaczy, możemy pójść do moich rodziców na obiad. Znaczy, tata podział, że po nas po prostu przyjedzie a potem nas odwiezie. Ewentualnie możesz pójść na kilka dni do swojej watahy i tam poleżeć i odchorować trochę... Zrobisz po prostu co będziesz uważał za najbardziej korzystne - szepnęłam, dawajac mu puziaka i ruszając do kuchni, by wyciągnąć z szafki małą apteczkę, a z niej duży plaster na ranę Ridda.
Offline
Westchnąłem z namysłem i uśmiechnąłem się lekko, wodząc wzrokiem za moją ukochaną.
- No dobrze, czyli jutro spędzamy ze sobą czas, a potem też idziemy do twojej rodzinki na obiad... w sumie mogę chodzić do watahy, spędzę czas z rodzeństwem, odwiedzę naszego medyka watahy... - uznałem szczerze, prostując się na kanapie. - Jakoś muszę zagospodarować sobie czas...
Offline
- Znaczy... Uh - mruknelam pod nosem, wracając do Ridda i stając nad nim. Popatrzyłam na wilka z góry. - W sensie... Wolałabym, byś nie krążył między domem a watahą. Jakbyś tam poszedł to wolałabym byś tam... Polezal, przynajmniej ze trzy dni. Po prostu w jednym miejscu. To jednak kawałek drogi stąd i... Nie chcę byś się tak męczył. I żeby cię przewiało... - szepnelamtroskliwoe, odklejające folię od plastra i sięgając nim do jego czoła. - Rozluźnij się na chwilkę... - poprosiłam, choć nakleić go dobrze.
Offline
Spróbowałem się rozluźnić, ale niewiele to dało, bo myślałem wciąż o tym co powiedziała.
- Nie chcę.... nie mogę być daleko od ciebie. Będę w domu, pójdę tylko raz, by powiedzieć rodzicom i.... poproszę bliźniaki by dotrzymywały mi towarzystwa, ale nie chcę zostawiać leża i ciebie w nim - wyjaśniłem i kiedy odsunęła się, odetchnąłem głęboko. - To będzie najlepsze lekarstwo. A gdy powiem w watasze co mi się przytrafiło, Clarr i Dagg będą mi tu pomagać bym się nie przemęczał, są już praktycznie dorośli - podsumowałem.
Offline
- Może i dorośli, ale ciutek do dojrzałości im brak - mruknelam pod nosem. Ridd doskonale wiedział, że miałam mało pozytywne nastawienie na tą "wilczą dorosłość". Sama jeszcze nie czułam się w pełni dorosła, a do bliźniaków tak przywykłam i kochałam ich naprawdę mocno, że ciężko mi było sobie wyobrazić, że zaraz dostaną kopa "bądź dorosły". Bo dorosłość wcale nie była taka prosta, sama wchodziłam w nią dopiero teraz i potrzebowałam do tego czasu i bardzo dużo cierpliwości moich najbliższych. Ehhh, te wilcze tradycje. - Nie wiem, czy chce żebyś krążył teraz... Powinieneś leżeć. Może ja się przejdę i poproszę by nas odwiedzili? - zasugerowałam, opierając dłonie na biodrach i spoglądając pytajaco.
Offline
Westchnąłem cicho, lekko skrzywiony, ale grzecznie pokiwałem głową, żeby już nie denerwować bardziej Primrose.
- Jeśli jutro nadal będzie taka nieprzyjemna pogoda, to ty podejdziesz - zgodziłem się. - Ale jeśli będzie ładna, to możemy spróbować przejść się nawet jutro, razem - uśmiechnąłem się lekko. Bardzo chciałem jednak się poruszać, nawer jeśli wolno to po prostu poruszać się.
Offline
- Lekarz wypuścił cię i kazał ci odpoczywać - wymamrotałam pod nosem, podając mu dłoń, a wtedy Riddik podniósł się z kanapy i popatrzył na mnie z góry proszącym wzrokiem. - Wiem że jesteś ruchliwy, ale to... Po prostu nie jest warte ryzyka, okej? - powtórzyłam, unosząc brodę i odwzajemniając jego spojrzenie. - A teraz, chodźmy się już po prostu położyć.
Offline
Skrzywiłem się szczerze, ale nie mogłem już dyskutować. Użyła proszącego wzroku, to jednoznacznie oznajmiało koniec dyskusji, ponieważ Prim była zmartwiona, prosiła mnie, nie chciałem jej zmuszać do błagania, ani płaczu. Za żadne skarby.
Cichutko, bez ociągania, poszliśmy już do sypialni, gdzie Prim razem ze mną teraz położyła się do łóżka. Milczałem chwilę, kiedy leżałem już na poduszce, a Prim dopiero gasiła lampkę przy łóżku.
- Kocham cię - powiedziałem miękko. - I przepraszam za swoje zachowanie - westchnąłem cicho. - Będę spokojnie wypoczywał, obiecuję... Najwyżej się trochę wynudzę...
Offline
- Podoba mi się ten tok myślenia, uspokaja mnie... Choroba to choroba - mruknelam, kładąc głowę na poduszkę i przymykając powieki. - Wymyślimy ci jakieś zajęcie w domu, nie chce żebyś się zanudził, zależy mi głównie na twoim zdrowiu ale i na zdrowym samopoczuciu - szepnęłam. - Wybacz, jestem już zmęczona... Nie chcę ci bełkotać na okrągło tego samego.
Offline
Westchnąłem cicho, ale zdecydowałem się już nic nie mówić. Pocałowałem Prim w czoło i choć ona się nie wtuliła we mnie, to ja i tak sięgnąłem po jej dłoń, by dotykać ją chociaż trochę. Zasnęliśmy oboje dość szybko i było to całkiem miłe.
Obudziłem się spokojnie nad ranem, o godzinie kiedy zwykle wychodziłem na połów. Teraz jednak mogłem wracać do snu, ignorując swoje nawyki, zasnąć znów spokojnie i wtulić się bardziej w Prim nadal pogrążoną we śnie. Dopiero około siódmej, moja ukochaną wysunęła się powoli z łóżka, by iść na dół zaczynać dzień, a ja chwilę jeszcze leżałem na jej poduszce, myśląc głęboko nad tym kiedy przestanie mnie wszystko boleć.. Z ciężkim westchnieniem wstałem na szczęścia z łóżka po jakimś czasie i zakładając na siebie szlafrok powoli zszedłem na dół do Prim, sprawdzić czy mogę się na coś przydać.
Offline
Kilka dni później
Przeszliśmy się razem z Riddem do jego watahy. Tam też przy okazji obejrzał go jeszcze raz medyk z watahy, upewniając nas, że wsyztsko jest okej i że odpoczynek powinien wszytko załatwić. Dodał też, by zaparzyć mu zioła na uspokojenie dwa razy dziennie, czy nawet trzy, ułatwi mu to wypoczywanie.
W następnym tygodniu było już lepiej i łatwiej.Ridd zaczął wracać do pracy, mniej wymagającej i jeszcze nie przez cały tydzień. Życie wracało pomału do normy i chyba oboje byliśmy z tego powodu bardzo zadowoleni. Na pewno było już mniej stresu.
Offline
Pomagałem jedynie przy sieci, a nawet Tom nie był zachwocny że rwę się do wskakiwania na łódź. Widział jednak że jestem chętny do pracy i przydatny, ale mimo moich zapewnień że szybciej się regeneruje, to i tak zdecydował że będę zajmował się jedynie wyładunkiem i rozdziałem połowu. To i tak było dużo, a dodatkowo mogłem dłużej pospać i przyjść do portu później, by zostać później by zająć się rozworzeniem towarów.
Wracałem już wtedy zazwyczaj do pustego domu, gdzie Prim zostawiała mi śniadanie i słodką notkę. Ostatnio dużo przesiadywała u dziadka, mówiła że zachowuje się dziwnie i rodzice się o niego martwili, dlatego Prim wolała sama się upewniać, że nic mu nie jest, gdy sam przesiadywał w domu, albo wychodził na spacery do parków. Do mnie wpadali czasem bliźniaki, Dagg urósł wyjątkowo, Clar zaczęła nabierać bardziej kobiecych kształtów. A choć niedawno byli identyczni, teraz ciężko było szukać podobieństw... Hah ale nadal byli cudowni. Jedynie Jeremy nie przychodził, Dagger wyjaśnił mi że czarodziej teraz chodzi do szkoły w większym mieście i mieszka tam w internecie. Wracał jedynie czasem na weekendy do domu.
Gdy Prim wracała do domu od razu robiła mi herbatę z ziołami na uspokojenie (odkryła że dzięki nim nie denerwuje się tak że nie mogę pracować), a po wspólnej kolacji siadaliśmy przed kominkiem otuleni w kocach.
- Bliźniaki przekazały nam zaproszenia na ich ceremonię - powiedziałem miękko, podając gruby papier na którym atramentem wypisano imiona bliźniaków i okazję. - Wiem... Że nie podoba Ci się cała idea dojrzałości w tak młodym wieku... Wilki po prostu są szybciej dojrzałe, to część wychowania i tradycji... W każdym razie ja na pewno chce iść - przyznałem szczerze. - Czy będziesz też chciała iść ze mną?
Offline
Westchnęłam ciężko,spoglądając przed siebie na tańczący radośnie w kominku ogień.
- Jasne, że tak - odparłam szybko. - Kocham Clar i Daggera niemal tak samo jak ty. Jestem z nich dumna ze się rozwijają. Martwi mnie ta wczesną dorosłość, ale szanuje waszetradycje, a przede wszystkim szanuje twoje rodzeństwo - odparłam,zerkając na Ridda. - Nie myśl o mnie inaczej, gluptasie - poprosiłam pieszczotliwie, otulając się mocniej kocem.
Offline
Parsknąłem śmiechem i pokręciłem głową.
- Nie uważam, że nie szanujesz moich tradycji - zapewniłem ją spokojnie. - Po prostu wiem jak się krzywisz kiedy mówię, że są już dorośli - dodałem, patrząc na nią znacząco. - To brzmi abstrakcyjnie, wiem, ale tak wygląda nasze życie, od dorosłości zaczynamy pracować w watasze. Dagger będzie łowcą tak jak ja kiedyś, a Claretta zapewne zostanie wojownikiem i będzie szkolić młode wilki, oraz chronić watahę - wyjaśniłem miękkim tonem, dumny, wpatrując się wciąż w zaproszenie na ceremonię.
Offline
Uśmiechnęłam się pod nosem, również spoglądając na ręcznie wypisane zaproszenie.
- No dobrze... Na pewno sami nam z chęcią i wielkim zaangażowaniem będą opowiadać, jakich prac postanowią się podjąć i jak się czując z wkraczaniem w nowy etap w życiu... - szepnęłam. - Na pewno pojawimy się oboje, przecież nie przegapić takiego wielkiego wydarzenia w ich życiu. I życiu całej watahy, bo przecież zyskuje ona wtedy pełnoprawnych członków.
Offline
Uśmiechnąłem się szczerze i skinąłem głową. Z cichym westchnieniem odłożyłem zaproszenie i również popatrzyłem w ogień, tak jak moja Primrose. Otuliłem ją czułej swoim ramieniem.
- Staną się prawdziwymi Betami... Hah, pamiętam swoją ceremonię - uśmiechnąłem się z nostalgią. - Wtedy jeszcze był zakaz przyprowadzania istot spoza watahy, zniesiono go niedługo później... Miałem ceremonię razem z Mariną, bo mieliśmy w podobnym czasie urodziny - zaśmiałem się cicho. - Było naprawdę pięknie, to była niesamowita noc - westchnąłem cicho. - Czasem tęsknię za watahą... - mruknąłem, ale zaraz parsknąłem. - Ale zaraz mi to mija. Od zawsze byłem raczej samotnikiem, urodzony Omega - podsumowałem.
Offline
- Ja mogę być twoją watahą! - zapewniłam go z miłością i wsparciem w głosie. Nie chciałam, by przez to,że jego serce nie jest wilkiem, on czuł się osamotniony. Choć z drugiej strony wiedziałam, że Ridd w pełni kochał każdą część mnie i nigdy nie miałby mi niczego za złe. - No i... Hmmm... Mój dziadek też z chęcią zostanie jej częścią - dodałam żartobliwie. - Tworzymy całkiem niezłą drożynę - dodałam, śmiejąc się mimowolnie.
Offline
Zaśmiałem się cicho i pocałowałem ją czule w głowę.
- No jasne, że tak - parsknąłem. - Zresztą ty już jesteś moją watahą, moją sforą - zapewniłem ją miękko. - Jesteś moim wszystkim kochanie, przypominam... Może pójdziemy jutro razem do twojego dziadka, hm? Pójdziesz do niego tak jak zawsze, a potem ja dołączę? Będzie milej w więcej osób, zresztą nie mam żadnych większych planów na jutro - westchnąłem z miękkim uśmiechem.
Offline
- Może przejdziemy się z dziadkiem na obiad do restauracji? Nie do naszego baru, tylko do takiej knajpki niedaleko naszego domu. Z włoskim jedzeniem, dziadek ostatnio jęczał, że już nigdzie nie chodzi, co oczywiście jest lekką przesadą, ale myślę że mogłoby być fajnie... Chyba że wolisz wspólne gotowanie? Wtedy mogę nam wymyślić jakieś włoskie jedzonko...?
Offline
- Przejdźmy się, my też dawno nigdzie nie byliśmy - zauważyłem z lekkim uśmiechem. - To na pewno ucieszy twojego dziadka, takie miłe wyjście, bez żadnej okazji, po prostu spotkanie... - westchnąłem cicho. - O tak to znakomity pomysł - uznałem z uśmiechem, kiwając głową. - To w takim razie, jak dojdę do was do domu, to wtedy wyjdziemy, okej? Postaram się szybko ogarnąć w porcie, a potem w domu i raz dwa dołączę do ciebie. A potem pójdziemy do knajpki - podsumowałem zadowolony.
Offline